Uwaga: To recenzja komiksu Gra o Tron zawierająca obrazki NSFW, czyli kontent dla dorosłych. Przeczytałam tylko pierwszy tom z czterech jak dotąd wydanych.
W żadnym razie nie mogę powiedzieć,
że jestem dużą fanką Pieśni lodu i ognia. Owszem, przeczytałam wszystkie tomy,
lecz jeśli mam być szczera to im dalej w las, tym bardziej
rozczarowana się stawałam, co osiągnęło apogeum przy lekturze Tańca ze smokami. Jednakże na samym początku, ładnych
parę lat temu, wiązałam z tym cyklem pewne nadzieje. Pierwszy tom
nadzwyczaj mi się spodobał, podobnie drugi. Mój entuzjazm stopniał
dopiero przy Uczcie dla wron, co jak słyszałam jest dosyć
typowe. Niesiona falą optymizmu i wspomagana głęboką niewiedzą, nie mogłam się niestety powstrzymać przed
sięgnięciem po portfel, gdy parę lat temu zobaczyłam w księgarni
kuszącą okładkę komiksu Gra o Tron.
Nie miałam okazji podejrzeć wnętrza
w sklepie i sądziłam, że jest on nie tyle przepisaniem na nowo
książki, co bardziej rozszerzeniem uniwersum – szczególnie, że
jako autor scenariusza widniał Daniel Abraham, pisarz wprawdzie mi
nieznany, ale wspomniane oczywiście w blurbie nominacje do Hugo,
Nebuli i Locusa mówiły same za siebie. Niestety – komiks ten jest kiepską
wprawdzie, lecz adaptacją części pierwszego tomu Pieśni lodu i
ognia, okraszoną na dodatek paskudnymi rysunkami Tommy’ego
Pattersona, rysownika bez większego doświadczenia i z kreską
przypominającą mi przeciętnego wannabe artystę z Deviantartu. Sam
George R. R. Martin powiedział, że wybrano go, bo był najtańszą
opcją. Kupiłam i przeczytałam w życiu wiele
powieści graficznych, ta zaś zajmuje zaszczytne drugie miejsce
(miejsce pierwsze doczeka się osobnego wpisu) na liście absolutnie
najgorszych z jakimi miałam do czynienia.
Jeśli nie lubicie jakiegoś fana GoT,
a będziecie zmuszeni coś mu kiedyś kupić postawcie na ten komiks. Serio. To tak jak sprezentować Batman
Forever fanowi Gacka, albo Chinese Democracy fanowi Gunsów;
z tą drobną różnicą, że wasza ofiara najprawdopodobniej nie
będzie zdawała sobie sprawy z tego, jak złe toto jest, przez co
możecie potem liczyć na – delikatnie rzecz ujmując –jej głębokie
rozczarowanie.
![]() | |
Wizualizacja miny nieszczęsnych obdarowanych |
Okładka doskonale zwodzi czytelnika –
jest dosyć ciekawa i śmiem twierdzić całkiem elegancka, utrzymana
w bieli i czerwieni, z wyraźną sylwetką ptaka na pierwszym planie
i delikatnym szkicem Neda Starka na drugim. Są to jednak tylko pozory...

Daniel Abraham być może i jest dobrym
pisarzem, ale zdecydowanie nie nadaje się na scenarzystę komiksu.
Uważam, że nie rozumie on języka tego medium, tego
jak zachować pewien balans między rysunkiem, a tekstem, kiedy
zrezygnować z opisów przyrody bądź myśli bohaterów, a kiedy
nie. W dodatku to jest naprawdę zła adaptacja – rozumiem, że
musiał wyciąć część wątków,
jednakże trudno wybaczyć mu całkowicie bezsensowne poszarpanie
tego, co zostało. Wydarzenia nie łączą się ze sobą,
poszczególne części fabuły (POV
Dany, czy Starków) są ucinane w nie do końca logicznych
momentach, zaś część bohaterów drugoplanowych, jak np. Theon,
nie zostaje nawet należycie wprowadzona w historię. Przez to nie
jestem w stanie stwierdzić dla kogo przeznaczony jest ten komiks. Z
racji na wymienione wyżej wady scenariusza zdecydowanie nie nadaje
się dla zaczynających swoją przygodę z PLiO i zarazem wiadomo, że
niemiłosiernie wynudzi wszystkich chociażby minimalnie znających
temat.
Jednakże grzechy Daniela Abrahama są
niczym w porównaniu ze złem popełnionym przez rysownika. Jego kreska przypomina mi niskobudżetową kopię stylu,
który na własny użytek nazywam „steroidowym bieda-Batmanem”, a który w komiksie amerykańskim trzyma się mocno praktycznie
wszędzie. Oczywiście idzie za nim niesamowita deformacja ciał –
zarówno kobiecych, jak i męskich oraz ignorowanie książkowego,
kanonicznego wieku postaci. Popatrzcie tylko na Daenerys i Catelyn – dzieli
je około 20 lat, pani na Winterfell ma za sobą pięć porodów, ale
mimo to obie są jednakowo nierealistycznie zgrabne, z przesadnie wąską
talią i dużym biustem.
Mężczyźni jednak wcale nie mają
lepiej – im rysownik nie oszczędził z kolei przesadnej
muskulatury, również nierealnej w normalnym życiu. Nawet zawodowi
kulturyści tak nie wyglądają, a co dopiero ludzie ze świata
będącego wariacją na temat średniowiecza.
![]() |
Ned i Khal – dwa bratanki |
Bolesne do oglądania są także twarze
postaci. Wszystkie kobiety wyglądają jak po ostrej terapii botoksem
i wydają się różnić tylko fryzurą i kolorem oczu.
Bardziej zróżnicowane są projekty
charakterów męskich, choć i one nie zdołały uniknąć archetypu
Typowego Maczo i Bishōnena (konia z rzędem temu, kto odróżni od
siebie Jona, Theona i Renly’ego).
![]() |
Dodatkową nagrodę przewiduję za
wyrysowanie drzewa genealogicznego, które uwzględnia ich
pokrewieństwo, ponieważ patrząc na nich są to ewidentnie zakrzywiające
czasoprzestrzeń trojaczki jednojajowe.
|
Co więcej, nasz rysownik nie jest
niestety zdolny do zachowania chociażby minimalnej spójności w obrębie swojego stylu i twarze postaci
potrafią zmienić się nie do poznania z kadru na kadr.
![]() |
Samo patrzenie boli. Czy to
jej zła siostra bliźniaczka?
|
Same kadry są nadzwyczaj niekreatywne
i zachowawcze. Patterson nie radzi sobie również z tłami. Spójrzcie na poniższe ilustracje –
czy nie krzyczą one: „Tak naprawdę to wcale nie chce mi się
rysować trawy”. oraz: „Hmm, może zostawię niewykończone
sylwetki z tyłu, zapewne nikt się nie skapnie”?
Abstrahując już od jakości samego
komiksu, warto byłoby na zakończenie wspomnieć parę słów o
naszym, krajowym wydaniu. Jak to w Polsce – tom ten jest drogi (50
zł). Wydano go na naprawdę ładnym, błyszczącym papierze,
lecz niestety w miękkiej oprawie. Lud jednak prawdę ci powie – na
allegro możemy znaleźć egzemplarze już od 10 zł, jednakże i tak uważam, że za czytanie tego małego potworka to nam powinni płacić.
W pewnym sensie dzieło to jest takim małym cudem – otwierasz
dowolną stronę i widzisz coraz to kolejne złe rzeczy. Stanowi
także wyjątkowo wdzięczny obiekt do totalnego nabijania się, zaś
niektóre kadry mogą nawiedzać komiksowych purystów w ich
najgorszych koszmarach. Ogólnie jednak to typowy skok na kasę,
kapitalistyczna nekromancja czegoś co winno leżeć przebite kołkiem
na rozstajach. Oczywiście nie polecam.
Dagmara